ma_dziow
Dołączył: 28 Kwi 2008
Posty: 117
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Sob 22:59, 25 Lip 2009 Temat postu: Najnowszy Potter |
|
|
Tak, wiem, że minął boom na Pottera. Ja sama już dawno zerwałam z fandomem, ale właśnie wszedł do kin Książę[.../i] i dawny sentyment się odezwał.
Film nie był zły. Podobał mi się, aczkolwiek denerwował mnie brak płynności pomiędzy niektórymi scenami, dodane lub przekręcone wątki (atak na Norę, teleportacja z Hogwartu - no błagam!) i wątek romansowy Harry/Ginny płytki jak kałuża.
Jako że pewnie znajdą się tu osoby, które na film jeszcze nie pobiegły, a chciałyby, to nie będę za bardzo spoilerować.
Powiem tylko, że mimo wielu minusów Yates odwalił kawał dobrej roboty. Podobała mi się kolorystyka filmu (scena w zbożu), dbałość o szczegóły (pusta klatka po eksperymentach Draco) i muzyka!
Gambon był dobry. Pierwszy raz nie żałuję, że Harrisa musiał ktoś zastąpić. "Szóstkowy" Dumbledore nie miał ADHD, był wyważony. Aktorowi udało się "przekazać" geniusz postaci, jak i lekkie pomylenie. Niektórym mógłby kojarzyć się z Gandalfem, a mnie się pierwszy raz podobał. Był troche oschły, genialny, ciepły i groźny (w jaskini).
Prawdziwy Dumbledore.
Helena Bonham Carter - nie wyobrażam sobie innej Bellatrix. Tak jak jej w książkach nie lubiłam, woląc Narcyzę, tak tutaj zmuszona byłam uchylić przed nią Tiary. Była szalona, nieobliczalna i trudna do opanowania. Budziła dreszcze.
Filmowa Narcyza może spadać na szczaw. Niemal się popłakałam, widząc co z niej zrobili. Ja sobie wyobrażałam delikatną arystokratkę z klasą, opanowaniem ale jednocześnie kochającą matkę. Za tego babochłopa, którego mi zaserwował Yates serdecznie podziękuję.
Alan Rickman - No dobrze, to teraz niech mi ktoś powie, [i]co to było?! Mam wrażenie, że Snape nam się skończył. Był drewniany, cały czas operował tą samą miną i twarzą pokerzysty. I absolutnie niczym więcej się nie wykazał! W poprzednich filmach go uwielbiałam, a tu?!
Choć muszę przyznać, że jedną scenę zagrał fenomenalnie i byłam gotowa ślinić się na do kinowego ekranu. Tak, tak, to była scena na Wieży, ale wcale nie ta zwiążana z zavadowaniem Dumbledore'a, ale z zaufaniem Harry'ego. To mnie rozwaliło.
Wielka Trójca - Radcliffe mi się nie podoba, choć wątkiem z Felix Felicis przebił całe swoje dotychczasowe marne aktorstwo. Boże ty mój, jak on tam zagrał! Skręcałam się ze śmiechu i trzy rzędy kinowe w przód i trzy rzędy w tył błagały mnie o ciszę. Watson o dziwo lepsza niż w poprzednich częściach, a Rupert Grin grał Rona tak, że oczy wyłaziły na wierzch. Był naprawdę świetny.
Tom Felton - Wreszcie przestał robić drwiące miny i wziął się za granie Malfoya. Nie byl zły, na Mirriel spływa z ekranu lukier zachwytu. Mnie się jednak nie podobał. Owszem, radził sobie nawet dobrze, ale był za... sztuczny? Taki Hamlet i jeden wielki dramat. Trochę za bardzo uszlachetnili to jego ach jakież wielkie cierpienie.
Jasne, że film nie dorówna książce. A mimo to podobał mi się bardziej od literackiego pierwowzoru. Nie ustrzegli się od pomyłek i nielogiczności, ale wreszcie widać, że Harry Potter jest mroczny. Że zło czai się tuż za rogiem i nawet nagromadzenie wątków romansowych nie zdołało tej mroczności przebić.
Ps: Dla dwóch wątków po prostu warto iść do kina. Dla Harry'ego po Felix Felicis (kino drżało w posadach od zbiorowego ryku śmiechu) i dla zachowania McLaggena na bibie u Slughorna (bezcenne)
|
|