|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Melpomene
Dołączył: 14 Cze 2008
Posty: 39
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Z miejsca, którego nazwy nie wolno wymieniać!
|
Wysłany: Nie 22:15, 20 Lip 2008 Temat postu: [NZ] Lukrecja |
|
|
Trochę to trwało, ale praca nad tekstem wymaga dużo czasu, zawsze jest coś do poprawienia, a nie zawsze są do tego warunki. Niemniej prezentuję, na tym forum po raz pierwszy, całkowicie nową alternatywę. Nie wiem jakim sposobem powstała, po prostu któregoś dnia usiadłam i napisałam.
Wybaczcie, musiałam ją popełnić.
Publikowane także na Mirriel, pod zupełnie nowym nickiem - Aguti.
Lukrecja
Rok, w którym Lukrecja Malfoy przestąpiła próg Hogwartu był czasem wyjątkowym. Nikt nie podejrzewał, że siedem lat później szkołę opuszczą takie indywidualności, jak Severus Snape, czy James Potter. Nikomu nawet na myśl nie przyszło, że już niedługo powstanie legenda Harry'ego Pottera, a Voldemort, pokonany i pozbawiony sił, ucieknie z kraju, dzięki czemu czarodziejska społeczność odetchnie z ulgą. I nikt nawet się nie domyślał, jak ważną rolę odegra ten zawsze stojący w cieniu chłopak. Dumbledore nie raz zastanawiał się, co skłoniło małego Petera do takiego czynu, ale nawet on nie podejrzewał, że powód był błahy i stary, jak cała ludzkość. Syriusz mówił, że był tchórzem. Peter Pettigrew rzeczywiście był tchórzliwy, zastraszony i słaby, ale przede wszystkim zakochany. Zakochany w Lukrecji Malfoy.
*
Zazwyczaj w cichym końcu biblioteki Hogwartu panował półmrok. Irma Pince wiedziała, że stojące tam stoliki nie cieszą się zbytnią popularnością. Uczniowie woleli siedzieć bliżej wyjścia, gdzie było więcej światła i można było poobserwować innych kolegów. Nie było żadną tajemnicą, że najwięcej plotek rodziło się właśnie tutaj, gdzie zakochane pary przychodziły na wspólną naukę. Z tyłu biblioteki było spokojniej, a każdy ciekawski uczeń, który chciałby podsłuchać siedzących w tym ustronnym miejscu swoich znajomych, zostałby natychmiast wysondowany i przepędzony.
Irma zabrała z biurka podręcznik do transmutacji i udała się w głąb swojego królestwa, zmierzając do najbardziej oddalonego stołu, przy którym siedziało dwoje uczniów. Oboje pogrążeni w nauce, nawet nie zauważyli bibliotekarki, która położyła książkę na stos innych i cicho wróciła do swojego biurka. Lubiła ich odkąd w pierwszej klasie przekroczyli próg biblioteki, od razu siadając w ustronnym miejscu i zabierając się do nauki. Wypożyczali najwięcej pozycji ze wszystkich uczniów, a i tak to im nie wystarczało. Musiała nawet sprowadzić dodatkowe słowniki, do których nie zajrzał nikt oprócz niej i tej dwójki uczniów. Kochali książki, a Irma lubiła, gdy ktoś oddawał należyty szacunek jej skarbom, dzięki czemu podbili jej serce i wykorzystywali to przy każdej okazji.
Sterta książek leżących przed czarnowłosym chłopakiem niebezpiecznie się zachwiała, gdy jego towarzyszka z hukiem zamknęła opasłe tomisko.
- Mam dosyć – jęknęła Lukrecja. – Po co ja się tego uczę? Jak będę chciała uwarzyć eliksir, to wezmę książkę i odczytam przepis.
- Najpierw musisz wiedzieć, do jakiej książki zajrzeć. – Severus odgarnął kosmyk włosów za ucho. – Poza tym, za dwa miesiące zdajemy owutemy.
- Jeśli nie znajdę eliksiru w żadnej książce, to go po prostu kupię. A owutema z eliksirów zamierzam zdać, tak jak SUM-a. Ściągnę. Od ciebie.
- Co? – Severus zamrugał. – Jakim cudem, na Merlina, udało ci się ode mnie ściągnąć? Siedziałaś przede mną!
- Mój drogi, dla Malfoya synonimem słowa problem jest zaraz kupię sobie rozwiązanie. – Lukrecja przeciągnęła się i przymknęła oczy. Siedzieli tu już o wiele za długo.
- Słyszałaś kiedyś, że nadmiar galeonów szkodzi? – burknął Snape i utkwił wzrok w książce. Na jego twarzy pojawił się złośliwy grymas, a policzki przybrały szkarłatną barwę. Lukrecja spojrzała na swojego towarzysza i drwiąco się uśmiechnęła. Każdą inną osobę ta mina mogła zmylić, ale nie ją. Po prawie siedmiu latach znajomości znała tą twarz lepiej niż jej właściciel. Zresztą Severus bardzo rzadko przeglądał się w lustrze. Wiedziała, że to, co inni brali za wyraz pogardy, było niczym innym, jak zawstydzeniem. A rzeczy, których wstydził się Severus Snape, było bardzo dużo. Począwszy od swojego wyglądu, poprzez swoją rodzinę, a skończywszy na uczuciu, które żywił do jej brata.
Lukrecja westchnąwszy zdjęła część książek, które zasłaniały jej widok i poklepała kolegę po ramieniu. Lubiła go, choć był dziwnym czarodziejem, w dodatku półkrwi. Nie zwróciłaby na niego uwagi, gdyby nie Lucjusz. Severus stronił od ludzi i nigdy nie mówił za wiele, a na dodatek jago prezencja bardziej odpychała niż zachęcała do zawarcia znajomości, ale przy bliższym poznaniu Snape bardzo zyskiwał. Przestawało się zwracać uwagę na wygląd, gdy zaczynał mówić, a do powiedzenia miał bardzo wiele. Lukrecja lubiła z nim rozmawiać. Był oczytany, inteligentny i zabawny, chociaż niewielu miało szanse to odkryć.
- O co ci znowu chodzi? – Malfoy zmarszczyła brwi. – O ślub, tak? Myślałam, że Lucjusz ci wytłumaczył, dlaczego musi to zrobić, i że to nic między wami nie zmieni.
- Zmieni. – Severus przestał udawać, że czyta i skierował wzrok na ścianę.
- Daj spokój, nawet jeżeli to i tak nic nie możesz zrobić. Mój brat ożeni się w lipcu i lepiej by było, gdybyś się z tym pogodził. Ta zazdrość zżera cię od środka.
- Przyszłaś tutaj, żeby prawić mi morały? – Oczy Snape`a zwęziły się niebezpiecznie, a ręce bezwiednie zacisnęły się w pieść.
- Przyszłam się tutaj uczyć, ale to bez sensu – odparła po chwili. – Ty to umiesz, a ja się tego w życiu nie nauczę. Wracamy do lochów?
Powoli mięśnie Severusa rozluźniały się, a oddech uspokajał. Zawsze tak było, gdy te szare oczy na niego patrzyły – bez emocji, spokojnie, łagodnie. Miały taki sam odcień, jak oczy jej brata, które tak kochał, bez których nie mógł już żyć. Nie wiedział, jak wytrzymałby rozłąkę, gdyby nie Lukrecja. Przypominała mu o Lucjuszu każdym słowem, spojrzeniem, gestem. Był od niego tak daleko, a jednocześnie tak blisko. Odetchnął głęboko. Doceniał to, że oferowała mu spokój, gdy on uciekał w agresję, żeby się bronić.
- Chyba i tak już musimy iść. Ta stara sowa zaraz nas wygoni. - Znacząco uniósł brwi i skierował wzrok na bibliotekarkę, która przyglądała im się od dłuższego czasu, po czym wstał, zabierając ze stołu kilka książek.
Lukrecja spojrzała na swojego towarzysza i z rezygnacją potrząsnęła głową. Zawsze to robił. Wszystkie uwagi brał dosłownie, a potem dusił w sobie i bronił dostępu każdemu, kto chciał mu pomóc, wszystkich atakując ironią i złośliwością. Lukrecji to nie przeszkadzało, ale czasem martwił ją jego dystans do każdej napotkanej osoby. Wychowana w czystokrwistej rodzinie nauczyła się panować nad emocjami, znała swoją wartość i nie dopuszczała do siebie żadnych krytycznych uwag. Snape tego nie potrafił. Był wrażliwy, chociaż nie chciał i ukrywał to pod maską obojętności . Zazwyczaj mu się to udawało, niekiedy jednak zdradzało go drżenie ust. Jeszcze kilka lat w naszym towarzystwie – pomyślała, mając na myśli siebie i Lucjusza – i nikt nie wyczyta z jego twarzy ani jeden emocji.
*
Gdy wychodzili z biblioteki na zewnątrz już zmierzchało. O tej porze korytarze Hogwartu były wyludnione, a ciszę zakłócały jedynie ciche rozmowy prowadzone przez postacie z obrazów. Z rzadka można było już spotkać jakiegoś ucznia. Mieszkańcy zamku szykowali się do snu. A przynajmniej większość mieszkańców.
Lukrecja wyszła zza rogu i wpadła na kogoś o szczupłej, acz wysokiej sylwetce. Odbiła się od niej, zrobiła trzy kroki w tył i wpadła na Severusa, który pchany siłą rozpędu cofnął się, zahaczył o wiszący gobelin, upuścił książki i w końcu zatrzymał.
- Potter – syknęła. - Mogłam się domyślić. Nikt nie pachnie tak beznadziejnie, jak ty.
- Malfoy. Nocna schadzka ze Smarkiem? – odparował James posyłając porozumiewawcze spojrzenie Syriuszowi. Nadarzała się okazja, a on nigdy ich nie marnował, by pokazać Ślizgonom, gdzie ich miejsce.
- Ja przynajmniej spotykam się z przedstawicielami płci właściwej.– Pogardliwym spojrzeniem zmierzyła Syriusza, absolutnie ignorując fakt, ze jej własny brat wolał tą niewłaściwą. Popatrzyła na Remusa, który poprawiał bandaż na swojej prawej ręce, aż w końcu jej wzrok spoczął na trzecim towarzyszu Jamesa.
- A ty coś za jeden?
James i Syriusz obrócili się do Petera, stojącego z boku i osłupieli. Remus z zaskoczeniem uniósł głowę, zerknął na Ślizgonów, potem na Petera i zamarł. Z jego kolegą działo się coś dziwnego. Peter wetknął rękę do torby i uporczywie czegoś szukał. Policzki nabrały różowego koloru, a język wysunął się, kiedy z zaciętą miną przetrząsał teczkę, sapiąc i cicho mrucząc pod nosem jakąś mantrę. Wzrok miał zamglony, a nad górna wargą perliły się kropelki potu. Pierwszy otrząsnął się Syriusz, właściwie rozpoznając objawy Petera.
- Odbiło ci? – Zwrócił się do Lukrecji. – Przecież to Peter, jest z nami od siedmiu lat.
- Naprawdę? Pierwszy raz go widzę. A już na pewno pierwszy raz z wami. To bardzo dobrze, że w końcu postanowiłeś zmienić towarzystwo Black – odparła z przekąsem.
Snape parsknął cicho, zadowolony, że tym razem uwaga Huncwotów skierowana jest na kogoś innego. On też znał wielką tajemnicę Pettigrew. Była ona obiektem żartów większości Ślizgonów. Avery nawet zbierał zakłady, czy Gryfon odważy się wyznać swoje uczucie Lodowej Damie Slytherinu. Nic dziwnego, że go nie znała. Peter nie był kimś, kogo Lukrecja Malfoy mogłaby zauważyć.
Wszyscy spojrzeli na dziewczynę, która tylko wzruszyła ramionami. Znała Pottera, bo był czystej krwi, a znajomości szlacheckich rodów nauczono ją szybciej niż czytania, Black był czystej krwi, no i był bratem jej narzeczonego, a z Lupinem, jako prefektem, musiała współpracować, ale ten mały obszczymurek, który wyglądał jak skrzat po paru butelkach piwa kremowego, nie był nikim interesującym. Musiała go już kiedyś widzieć, ale nawet pod groźba avady nie była w stanie sobie przypomnieć, żeby uczęszczała z nim na jakiekolwiek zajęcia.
Tymczasem Peter skończył grzebać w torbie, z której wyjął pogniecioną kopertę w bardzo intensywnym, czerwonym kolorze. Jeszcze bardziej zasapany, z niepewnym wyrazem twarzy, ale jakimś dziwnym zdeterminowaniem w oczach, podszedł do Lukrecji i podał jej list. Zanim zdążyła pomyśleć, odruchowo wzięła podany przedmiot, a Peter, teraz już cały przerażony, odwrócił się i uciekł.
- A co to ma znaczyć, na Salazara? – Odwróciła kopertę, na której dwa gołąbki stykały się dzióbkami, a dwie wstążki splatały i wiły się tworząc wielkie serce. Rogi były pozaginane, a tło gdzieniegdzie wytarte, przez co całość wyglądała jakby ktoś ją bardzo długo nosił w torbie.
Lukrecja, z miną sugerującą trzymanie zdechłej żaby, a nie zwykłego listu, przedarła kopertę i wyciągnęła jej zawartość.
- Na Merlina – wyrwało się Syriuszowi, w którym, od momentu ucieczki Petera, zaczęła się rodzić pewność, że to okropieństwo tworzone wieczorami, nie zostało zniszczone. Co więcej, zostało właśnie podarowane jego przyszłej bratowej. – Nie otwieraj!
Ale było już za późno. Bladoniebieska kartka ze złotym obramowaniem i wizerunkiem pana szczura, pani szczurzycy i pięciorgiem małych szczurków została otwarta. Na korytarzu rozległ się huk, z kartki posypały się lśniące wycinanki, następnie coś zatrzeszczało i popłynęła piosenka, śpiewana niewątpliwie przez kogoś, któremu obca była znajomość nut. Lukrecja spojrzała na Severusa, który, w międzyczasie, zdążył podnieść książki, a teraz stał obok z uroczymi serduszkami we włosach. Zdjął jedno i powąchał.
- Dziwnie pachną – stwierdził.
- Jesteś niepoprawny, Sev. – Skrzywiła się. – Co to ma niby być? – Zwróciła się do zdumionego Lupina. Remus wyjął jej kartkę z rąk i dokładnie obejrzał.
- Nie miałem pojęcia, że jest aż tak zdesperowany – stwierdził i odwrócił się do Jamesa.
- Wygląda na to – James dusił się ze śmiechu – że dostałaś spóźnioną walentynkę.
- Z portretem rodzinnym – wydukał Syriusz między jednym, a drugim napadem chichotu.
Lukrecja zmrużyła oczy, wyjęła różdżkę, podpaliła kartkę i jednym ruchem pozbyła się serduszek. Zamierzała właśnie odwarknąć coś niemiłego Blackowi, gdy z sąsiedniego korytarza dotarł do nich odgłos kroków. Snape chwycił ja za ramię i pociągnął w przeciwną stronę. Potter otworzył drzwi do najbliższej klasy i wepchnął tam swoich przyjaciół. Po chwili na korytarzu pojawił się Filch. Zatrzymał się, podniósł nadpalone serduszko i powąchał. Na jego odpychającym obliczu zakwitł radosny uśmiech. On też używał tych perfum.
*
Peter siedział w fotelu przed kominkiem i tępym wzrokiem wpatrywał się w ogień. Zrobił to. Naprawdę to zrobił. Wyznał jej swoją miłość. Może nie dosłownie, ale zawsze. Chciał to zrobić już dawno, ale nigdy nie miał ani odwagi, ani okazji. To znaczy miał okazję. Na zielarstwie, gdy podbiegł aby podnieść jej szpikulec, który upuściła, ale wtedy Snape go uprzedził, a Avery podłożył mu nogę, przez co wylądował w nawozie, a ona zdążyła się oddalić. Albo podczas meczu, kiedy to chciał się przekraść na trybuny Ślizgonów, ale nakrył go ten Crouch i transmutował mu włosy w trawę albo w Wielkiej Sali, albo...albo przed jakąś lekcją. Okazji było wiele, ale wiedział, że i tak nie wykrztusiłby z siebie ani słowa. Za każdym razem gdy na nią patrzył, nogi zaczynały mu się trząść, pocił się, a język zamieniał się w kołek. Była taka piękna, taka doskonała, jej srebrne włosy lekko falowały wokół twarzy, różowe usta układały się w ten cudowny uśmiech, a sylwetka była pełna gracji. Zresztą, nie chciał bezpośredniej rozmowy, nie przeżyłby takiego szczęścia. Przykucnąłby tylko w kąciku, gdzie mógłby patrzeć na nią do woli i słuchać jej aksamitnego głosu, gdy rozmawiała z innymi. No, może chciał jeszcze, żeby na niego spojrzała, żeby go chociaż zauważyła, może uśmiechnęła się, chociaż tylko odrobinkę, żeby wiedział, że ten uśmiech był dla niego, żeby miał jakieś wspomnienie, do którego mógłby wracać nocami. Może wtedy wyczarowałby w końcu Patronusa.
A dzisiaj to zrobił, dał jej swoją kartkę. Co go do tego podkusiło? Szedł sobie za Remusem, kiedy zza zakrętu wynurzyła się ona i wpadła na Jamesa. Och, jak on chciał się znaleźć na jego miejscu, dotknąć jej choć przez chwilę. Spojrzałaby wtedy na niego i zganiła za nieuwagę, ale przynajmniej mógłby jej patrzeć prosto w oczy i podziwiać ich barwę. Ale nie, to Rogacz, jak zwykle zgarnął całą śmietankę, nie zostawiając nawet kropelki. I wtedy, gdy znowu jego język przypominał wyschniętą gąbkę, coś go ukłuło, coś głęboko na dnie świadomości. Tu i teraz da jej swoją kartkę, dopóki jest sama. Był ledwie świadomy, że uwaga Remusa skupiła się na nim, ale teraz miał coś ważniejszego na głowie. Oczywiście, nie mógł nigdzie znaleźć swojej walentynki, przez chwilę ogarnęła go panika, że ją zgubił, ale zaraz wyczuł pod palcami znajomy kształt i odetchnął z ulgą. Potem, w pełni świadomy, że ma na sobie poplamiony atramentem sweter i jest nieuczesany, szybko podał jej kopertę i uciekł, zanim rozpłakałby się ze szczęścia. I co teraz będzie? Dowiedziała się o jego uczuciu, które żywił do niej od dwóch lat, ale co teraz? Czy teraz będzie mógł spełnić swoje największe marzenie i zaprosi ją do kawiarni Puddifoot?
Peter zatrząsł się cały i wbił palce w fotel. To było dla niego za dużo. Uspokoił oddech, zamknął oczy i pogrążył się w marzeniach. Wiedział, że nie może zmarnować okazji, gdy Lukrecja przyjdzie do niego i podziękuje za prezent. Tak, na pewno to zrobi. Kartka była idealna, tworzył ja przecież przez kilka wieczorów. Wprawdzie Syriusz stale mu mówił, żeby nie dawał tego badziewia nikomu, ale co on mógł wiedzieć? Nie był z nikim dłużej niż miesiąc. Tak, a Lukrecja nie była taka jak inne, ona na pewno doceni to, co pragnął jej przekazać.
Chciał wstać i udać się do dormitorium, przeszukać szafę i przyszykować na jutro odpowiednie ubranie, gdy czyjeś ręce pchnęły go z powrotem na fotel.
- Mówię do ciebie Peter, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Potter stał oparty o gzyms kominka i z irytacja patrzył na kolegę.
- Lepiej się go spytaj, czy w ogóle rozumie, co się do niego mówi. – Ręce okazały się należeć do Syriusza, który tymczasem usiadł w drugim fotelu i otworzył sobie butelkę kremowego. Peter popatrzył na niego, potem na Jamesa i głośno przełknął ślinę. Nie lubił, gdy tych dwoje tak na niego patrzyło i zwracało na niego uwagę, aż tyle uwagi.
- Gdzie jest Remus? – wychrypiał.
- Słyszałeś go Łapo? Zachowuje się jak kretyn, a jedyne co ma do powiedzenia to; gdzie jest Remus?
- Dlaczego zwiałeś? – Syriusz postanowił spytać wprost. – W końcu zwróciłeś jej uwagę, dałeś jej tą obrzydliwą kartkę, a potem po prostu uciekłeś. Dlaczego?
Peter zamknął oczy i westchnął. Nawet gdyby chciał im to wytłumaczyć i tak nie zrozumieliby tego. Nigdy go nie rozumieli, Remus może tak, ale nie oni. Nie był czystej krwi, nie był też taki przebojowy, więc czy tych dwóch potrafiłoby zrozumieć, że rozmowa z kimś, o kim się śni od tak dawna, to za dużo, jak na pierwszy raz?
- Peter, na tańczące hipogryfy! – James dźgnął go palcem między żebra. – Odpowiesz nam?
- Dajcie mu spokój. – Remus skończył wypełniać swoje obowiązki prefekta naczelnego i wtrącił się do rozmowy przyjaciół. – Jest zakochany, ma prawo zachowywać się trochę dziwnie.
- Raczej jak skończony bałwan.
- Czyli tak, jak ty, gdy biegałeś za Lily – odparował Lupin.
- Na pewno nie. Ja...
Ale Peter już nie słuchał. Znał to na pamięć. Wymknął się do sypialni, umył i położył do łóżka. Wiedział, że dzisiejszej nocy nie zaśnie, a jakaś mała iskierka nadziei pozwalała mu wierzyć, że w lochu, pewna dziewczyna także nie śpi. I to on jest powodem jej bezsenności.
Na dole wciąż trwała dyskusja.
- A ty się nawet nie odzywaj, bo ostatnio chodziłeś z trzema dziewczynami na raz. – Skończył swoja tyradę Rogacz.
- Gdzie jest Peter? – Syriusz umiejętnie zmienił niewygodny temat.
- Wyszedł pięć minut temu. Zapewne musi odreagować spotkanie z panną Malfoy – odparł Remus, nie przerywając pisania swojej pracy domowej. Wczoraj była pełnia i teraz miał trochę zaległości.
- Co za kretyn. Chociaż nie spodziewałem się, że to zrobi. – James nawiązał do atrakcyjnych wydarzeń tego wieczora.
- To może lepiej, że uciekł – wtrącił Lupin. – Nie wiadomo, co by zrobiła, gdyby został.
- Na pewno zaprosiłaby go na randkę – prychnął Rogacz.
- Zróbmy to! – Oczy Syriusza aż pojaśniały. Spojrzał na Jamesa. – Załatwmy mu randkę z Lukrecją.
- Zupełnie zwariowałeś. – Potter wziął sobie kremowe i usiadł w fotelu. – Pomijając wszystkie ważne szczegóły, to jak, do licha, chcesz to zrobić?
- Przekupimy ją, zaszantażujemy, coś na pewno wymyślimy, ale zróbmy to. Taki miły prezent dla Petera, na zakończenie szkoły.
- To nie jest dobry pomysł. – Remus całkowicie zapomniał o swoim wypracowaniu. – Jak mu potem wytłumaczysz, że to była tylko zabawa?
- Daj spokój, przecież nie weźmie tego na poważnie. Nawet on nie jest tak głupi. Wie, że Lukrecja jest narzeczoną Regulusa.
- Nie jestem tego pewien. – Remus z rezygnacją pokręcił głową. Po siedmiu latach wiedział, że jak Łapa wbije sobie coś do głowy, to nic go nie przekona do zmiany zdania. – Tylko nie mów, że cię nie ostrzegałem.
- Nie powiem. – Zadowolony z siebie Syriusz rozwalił się w fotelu.
- Istnieje jeszcze możliwość – zaczął James – że może się nie zgodzić. Nie chodzi mi o to, że jest zaręczona, ale nie wydaje mi się, aby pokazała się gdzieś z Peterem.
- I nasza w tym głowa, żeby się zgodziła. – Syriusz szeroko się uśmiechnął. – Peter będzie się świetnie bawił.
- A potem szybko ucieknie. Syriusz, nie znasz Lucjusza? Będzie chciał mu urwać głowę - odezwał się cicho Remus, po czym dodał - zresztą tak samo jak Regulus.
- Ale z ciebie popsuj-zabawa, Luniaczku. – Syriusz zmarszczył czoło, obmyślając plan. – Peter jeszcze nam za to podziękuje.
- Wątpię – skwitował Remus i wrócił do zadania z transmutacji.
*
Pokój wspólny Ślizgonów miał jedną cechę, która bardzo ułatwiała życie jego mieszkańcom. Gdziekolwiek się nie usiadło, każdego otaczała atmosfera intymności, pozytywnie wpływając zarówno na uczących się, jak i rozmawiających. Lukrecja siedziała na jedynym fotelu stojącym w tej części pokoju. Na podramienniku rozsiadł się Regulus Black, prawą rękę oparł o zagłówek i delikatnie głaskał włosy dziewczyny. Martin Mulciber bujał się na krześle, zwrócony tyłem do wejścia, a Snape siedział, z podkurczonymi nogami, na kanapie i kończył relację z wieczornych wydarzeń.
- I wtedy ktoś nadszedł. Nie mam zamiaru się wychylać, więc zwialiśmy.
- Naprawdę dał ci takie obrzydlistwo? – Black pochylił się nad dziewczyną i lekko pocałował w czoło. – Będę musiał wezwać go na pojedynek.
- Wątpię, żeby umiał korzystać z różdżki. – Lukrecja uśmiechnęła się do chłopaka. – Poza tym powiększył grono wielbicieli moich wdzięków.
- Ale ty nie masz żadnych wdzięków – wyrwało się Snape`owi. Dziewczyna przestała się uśmiechać i krzywo spojrzała na przyjaciela.
- Odezwał się znawca kobiecej urody. Dla ciebie musiałabym nie mieć bioder i biustu...
- Przecież ty nie masz biustu – wszedł jej w słowo Mulciber.
- Marrrrrtin – warknęła i spojrzała w stronę kolegi. Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia, a na ustach pojawił się kpiący uśmieszek, gdy wzrok powędrował za Martina i zatrzymał na osobniku stojącym za nim.
- Co ty masz na sobie? – Regulus zamrugał, żeby pozbyć się kolorowych plam. Na próżno. Avery wyszczerzył zęby i przygładził fioletowo-czerwoną bluzę, która śmiało mogła posłużyć do prowokowania smoków.
- No co? Lubię te kolory. – Przysiadł się do Snape`a. – O czym rozmawiacie?
- Najwidoczniej te kolory nie lubią ciebie. Gdzie byłeś? – spytał Severus.
- Zaległy szlaban u Slughorna. Za tą małą Macdonald.
- Udało ci się – mruknął Mulciber. – Ja miałem z Filchem.
- To o czym rozmawialiście? – Nie dawał za wygraną Avery.
- O wdziękach Severusa. – Lukrecja nie wytrzymała i uśmiechnęła się ironicznie. Snape przewrócił oczami, a Martin parsknął śmiechem, po czym pochylił się i mrugnął do dziewczyny. Regulus żartobliwie pogroził mu palcem, rozejrzał się po pokoju i ściszonym głosem spytał:
- Ktoś widział Croucha?
W oka mgnieniu sytuacja zmieniła się z sympatycznej na napiętą. Lukrecja zesztywniała, już wiedziała, że nie posiedzi z nimi długo. Mężczyźni muszą porozmawiać w swoim gronie, o ważnych sprawach – pomyślała. I mogła się założyć, że chodziło o Czarnego Pana. Była świadoma, co się dzieje, ale ta świadomość tkwiła i drażniła ją jak drzazga. Było w tej całej sytuacji coś, co ją niepokoiło, coś, co nie pasowało do całości, a ona nie mogła tego sprecyzować.
- Jest na randce z Alecto – zachichotał Avery. – Niedługo przyjdzie.
- W takim razie ja już pójdę. – Lukrecja podniosła się i ruszyła w stronę swojego pokoju. – Słodkich snów, panowie. – Dygnęła, zatrzymując się na chwilę.
Mulciber i Snape, którzy nie znali starych obyczajów, nie zareagowali, ale Avery wstał, położył prawą rękę na sercu i ukłonił się. Dziewczyna obdarzyła go promiennym uśmiechem i wyszła.
- Zaraz wrócę. – Regulus podążył za swoją narzeczoną.
- To co? Po szklaneczce Ognistej? – Avery wyciągnął butelkę. Odpowiedziało mu entuzjastyczne potakiwanie.
Jednym z przywilejów bycia Prefektem Naczelnym Hogwartu było posiadanie własnego lokum. Był to osobny pokój z łazienką usytuowany zaraz przy wejściu do żeńskiego dormitorium. Analogicznie drugi pokój Prefekta Naczelnego znajdował się obok męskiego dormitorium, ale od czasów Lucjusza Malfoya pozostawał nieużywany. W Domu Węża zastosowano też inne rozwiązania. Żeńskie dormitoria, w przeciwieństwie do innych Domów, nie były zabezpieczone przed płcią przeciwną. Było to bezsensowne. Każdy Ślizgon znalazłby dziesięć różnych sposobów na dostanie się do sypialni dziewczyn, a wiadomo przecież, że zakazany owoc kusi najbardziej. A Ślizgona kusi dwa razy mocniej. Podobnych zabezpieczeń nie mieli też Krukoni, ale nie dlatego, żeby udostępnić zakochanym miejsce na schadzkę, ale po to, by żaden mieszkaniec tego domu nie musiał udowadniać swojej wiedzy znajdując dwadzieścia różnych sposobów na pokonanie blokującego zaklęcia.
Regulus wszedł do sypialni dziewczyny i cicho zamknął drzwi. Złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Lukrecja zarzuciła mu ręce na szyję, odchyliła głowę i zmrużyła oczy. Czuła, jak obejmuje ją w pasie, drugą rękę wsuwając we włosy. Patrzył jej przez chwilę w oczy, a potem nachylił się i musnął jej usta swoimi. Odpowiedziała bardziej stanowczo, przyciągając jego głowę i delikatnie gryząc dolną wargę.
- Taka jesteś niecierpliwa? – Uśmiechnął się Reg. Oderwał się od jej ust, pochylił się jeszcze bardziej i skubnął płatek jej ucha.
Przeszedł ją dreszcz, kiedy Black skończył zapoznawać się z jej szyją i wrócił do ust, tym razem nie ograniczając się do muskania. Rozchyliła usta pozwalając chłopakowi na głębszy pocałunek.
Regulus oderwał się od swojej narzeczonej wiedząc, że nie mają za dużo czasu. Wtulił twarz w jej włosy i cicho westchnął.
- Nie wiem, jak tu wytrzymam bez ciebie. Chociaż z drugiej strony nie wiem jakim cudem jeszcze się na ciebie nie rzuciłem.
Lukrecja cmoknęła go w nos i delikatnie wysunęła się z jego objęć. Ona też nie wiedziała jak długo jeszcze wytrzyma. Do ślubu pozostał więcej niż rok, a ona nie mogła nic zrobić. Naszyjnik, który nosiła od dnia chrztu, wyraźnie informował, czy pozostaje nietknięta. Różowa lilia delikatnie odbijała refleksy światła i przykuwała wzrok, dlatego Lukrecja bardzo często przykrywała ją szatami, starannie dbając, żeby nikt jej nie oglądał. Nie przechwalała się swoimi doświadczeniami, ani też nie unikała tematu, dzięki czemu nikt jej nie mógł niczego zarzucić. Chciała pozostać czysta, ale, na Merlina, Regulus miał być jej mężem. Co za różnica, kiedy to zrobią? A ona jest już dorosła i ma swoje potrzeby, silne potrzeby, które powoli doprowadzały ją do frustracji. Z niechęcią dotknęła wisiorka.
- A może zerwę ją i transmutujemy w jej miejsce guzik?
Regulus pokręcił głową, uśmiechnął się czule i podszedł do drzwi.
- Jesteś jeszcze w żałobie. Śpij dobrze.
Lukrecja jeszcze przez chwilę patrzyła w miejsce, gdzie stał, po czym zrzuciła szaty i założywszy szlafrok usiadła przed lustrem. Wzięła szczotkę i regularnie zaczęła czesać pasma włosów. Z każdym spojrzeniem jej ruchy zwalniały aż w końcu ręka opadła, a dziewczyna wpatrzyła się w swoje odbicie. No cóż, nie była klasycznie piękna. Właściwie, to w ogóle nie była piękna. Odziedziczyła charakterystyczne dla jej rodziny jasne włosy i to nie tylko na głowie. Jej brwi i rzęsy praktycznie wydawały się nie istnieć, przez co wyglądała jak topielica. Bladoróżowe wąskie usta tylko pogarszały sprawę. Wyglądu nie poprawiał nawet makijaż, bo dzięki niemu wyglądała jak lalka.
Lukrecja westchnęła i spojrzała na swoje ciało. Dalej było już tylko gorzej. Wprawdzie miała kobiece kształty, ale ograniczały się tylko do dolnej połowy ciała. Brak talii i niewielkie piersi powodowały, że musiała bardzo się starać, aby ukryć te mankamenty. Długie nogi były chude, a stopy małe, ale niezgrabne. Jedynie, z czego było zadowolona, to skóra. O barwie kości słoniowej, bez żadnej skazy, w dotyku delikatna. Aksamit to przy niej tarka. Będzie się musiała bardzo starać, żeby Regulus podczas nocy poślubnej zwrócił uwagę na to co robi, a nie na jej wygląd. I gdzie tu sprawiedliwość? Lucjusz zgarnął całą urodę, która należała się mnie. Jak zwykle mężczyźni mają lepiej. Z tą myślą ruszyła do łazienki.
Ostatnio zmieniony przez Melpomene dnia Nie 19:53, 27 Lip 2008, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Minea
Administrator
Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 140
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Olsztyn
|
Wysłany: Wto 21:47, 26 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Peter Pettigrew rzeczywiście był tchórzliwy, zastraszony i słaby, ale przede wszystkim zakochany. |
I tym cytatem podbiłaś moje serce. Bo widzisz, ja tez często się zastanawiam 'dlaczego', bo przecież James, Syriusz i Remus, przede wszystkim on, traktowali go jak przyjaciela. cokolwiek by inni mówili, Huncwoci skoczyli by za nim w ogień. Przejdźmy jednak dalej.
Ponieważ widać, że tekst jest porządnie zbetowany i żadne porażające błędy stylistyczne czy interpunkcyjne mi się w oczy nie rzuciły, stronę techniczną sobie daruję. I za to Ci, Melpomene najdroższa, składam ogromne podziękowania, bo to świadczy o Twoim profesjonalizmie i szacunku dla czytelnika, co idzie oczywiście na plus.
Pomysł? Nie oszukujmy się, nic oryginalnego. Nawet z tym nieszczęsnym Peterem swatano mnóstwo pań, a opowiadań z takim schematem na pęczki. Szczerze mówiąc, tytuł nie zachęca, wybacz, ale za dużo takich 'Lukrecji' przewinęło się w internecie, aby traktować je poważnie. Ta kreacja jednak do mnie przemówiła, ale nie jest niestety nakreślona 'grubą kreską'. Mdła trochę dziewczyna, zwyczajna, przerysowana. Do tego o słabej pamięci. Zaznaczenie, że Malfoyówna nie zadaje się z nikim, kto nie jest wart jej uwagi nie wyszła ci niestety. Pokazałaś nam natomiast, że Lukrecja ma strasznie słaba i krótką pamięć, bo niby przez 7 lat nie zauważyła że Peter chodzi z nią na zajęcia? Trąci nielogicznością . Ja rozumiem, że on cicha woda, ale choćby na lekcji do odpowiedzi poproszony nie został? Choćby twarz jej mogła minąć. Przepraszam, ale Hogwart to nie Warszawa, a dodatkowo w kanonie jest zaznaczone, że gdzie Rogacz i Łapa, Lunatyk tam i on. Nie wmówisz mi, że przy takiej popularności dwóch pierwszych panów, nikt nie zwrócił na nich uwagi? Och, rozpisałam się przy tym wątku.
Styl jest naprawdę lekki. Czytałam płynnie i bez zgrzytów. Plastyczne opisy, fajne przedstawienie punktu widzenia Glizdogona. Na przyszłość, zaznacz że występuje slash! Na Boga, SS/LM, toż to trzeba zaznaczyć. I jeszcze jedno, dodaj tej Lukrecji trochę barw, bo na razie taka nijaka, bezpłciowa, szara. Przerysowana. Podsumowując, na tak jestem! Czekam na więcej, bo tag NZ bije po oczach.
Pozdrawiam, Minea.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Melpomene
Dołączył: 14 Cze 2008
Posty: 39
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Z miejsca, którego nazwy nie wolno wymieniać!
|
Wysłany: Śro 0:48, 27 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Zgodnie z życzeniem ciąg dalszy. Całość jest już skończona i spokojnie dojrzewa w lochach mojego dysku. Mam nadzieję, że Was nie zanudzę...
Powiedzieć, że nie lubiła lekcji eliksirów to zmarnować okazję do użycia słowa „nienawidzić”. Tak, nienawidziła eliksirów. Brudnych kociołków, obrzydliwych składników, śmierdzącej pary unoszącej się nad miksturami i rozprzestrzeniającej się po całej sali, tysiąca niepotrzebnych rzeczy, które musiała wiedzieć, jak co, z czym i dlaczego. Nie, z całą pewnością nigdy nie zostanie Mistrzynią Eliksirów. To dobre dla takich napaleńców jak Snape. Lukrecja poprawiła starą szatę, zachowaną specjalnie na wizyty w klasie Slughorna i skręciła w jeden z bocznych korytarzy. Nagle zimna ręka zakryła jej usta i została wciągnięta do jednego z pustych pomieszczeń w lochach. Zapach piżma, unoszący się w powietrzu, był tak intensywny, że musiała odkaszlnąć. Gorzej już być nie może – pomyślała. Chłodne ręce pchnęły ją na środek sali. Lukrecja stanęła, otrzepała szatę i stojąc tyłem do prześladowcy, syknęła.
- Potter. Jeżeli chciałeś porozmawiać wystarczyło poprosić.
- Skąd wiedziałaś, że to ja?
- Pachniesz beznadziejnie. Gdzie ty kupujesz takie śmierdzące rzeczy?
- Ej! Dostałem od Lily.
Lukrecja odwróciła się powoli i zmierzyła wzrokiem rozmówcę. Obok Jamesa, niedbale oparty o ścianę stał Syriusz. Kiwnęła głową.
- Teraz wszystko jasne. Przecież szlamy nie posiadają gustu.
- Uważaj na słowa, bo możemy nie tylko rozmawiać. – Syriusz przestał się uśmiechać i sugestywnie zaczął bawić się różdżką. James poczerwieniał, ale nic nie powiedział. Było widać, że z trudem nad sobą panuje.
Lukrecja zastanawiała się, dlaczego tu jeszcze stoi i z nimi rozmawia. Nie lubiła żadnego z nich, ale obaj byli czystokrwiści, a Lukrecja wiedziała, że jest ich coraz mniej i powinni trzymać się razem, a nie walczyć ze sobą. W tej kwestii popierała Lorda Voldemorta, była przeciwna tylko jego metodom. Niemniej, stała tu teraz z podobnymi sobie, którzy najwyraźniej czegoś od niej chcieli, a ona nie mogła, po prostu nie mogła ich zlekceważyć, choćby tego bardzo pragnęła. Czystokrwistych obowiązują pewne reguły i chociaż James wydawał się nimi nie przyjmować, Syriusz nie pozbył się manier wyniesionych z domu i Lukrecja mogła się założyć, że nie da rady tego nigdy zrobić, choćby nie wiadomo, jak bardzo się starał. Wiedziała, że jej nie zaatakują, wiedziała, że nie zrobią jej krzywdy i, że tym razem, obejdzie się bez wyzwisk. Syriusz tego nie zrobi, bo Walburgia o to zadbała, a James, bo obaj mają jakiś interes i nie chcą jej zrazić.
Westchnęła i cicho spytała.
- O co chodzi?
- O Petera.
- Nie. – Potrząsnęła głową. – Nie zrobię tego.
- Skąd wiesz, co chcemy żebyś zrobiła?
- Wczorajsza kartka, jego ucieczka, was dwoje tutaj, ze mną, nie reagujących na wyzwiska. Nie trzeba wiele, żeby się domyślić. – James oparł się o drzwi, więc postanowiła zwracać się Syriusza. W głębi siebie czuła, że był jej bliższy niż Potter, być może dlatego, że kochała jego brata. Jednak sama przed sobą starała się ukryć, że prawda jest trochę bardziej skomplikowana.
- To tylko jedna randka, nawet nie do końca. Jedno spotkanie, godzina w jego towarzystwie, w ustronnym miejscu. Pogadacie, pośmiejecie się i rozejdziecie.
- Godzina w ustronnym miejscu to jest randka, Black. I ja się na tą randkę nie wybieram.
- Co ci szkodzi spotkać się z nim? To Peter, popatrz dzisiaj na niego. Nigdy nie był z dziewczyną sam na sam, nigdy z żadną poważnie nie rozmawiał, nie wspominając, że jęczy o tobie przez sen, prawie co noc. Zaczyna się to robić wkurzające.
- A co mnie obchodzi jakiś Peter i jego problemy? Widziałam jak wygląda. Odpychająco. Nie umówiłabym się z nim nawet za sakiewkę galeonów.
- A za dwie?
Lukrecja zamarła. Zmrużyła oczy i ze złością spojrzała na Blacka.
- No dalej, Malfoy. Ile jest warta twoja godzina?
- Nie stać cię, Black – warknęła i ruszyła do wyjścia. Stanęła przed Jamesem i musiała zadrzeć głowę, aby spojrzeć mu w oczy, taki był wysoki. Wysoki i przystojny – odnotowała w myślach.
- Wypuść mnie, Potter.
- Nie.
To krótkie nie spowodowało, że cofnęła się i z narastająca furią spojrzała na Blacka. Nie zamierzają jej tu chyba trzymać dopóki się nie zgodzi? Równie dobrze mogliby siedzieć w tej sali całą wieczność. A ona nie jest wyjątkowo cierpliwa. Właściwie to jeszcze chwila i nie ręczy za siebie. Tylko Lucjusz wykazywał się stoickim spokojem, ale jego tutaj nie ma. Co nie znaczy, że nie mógłby być. Przyjechać, powiedzmy na godzinę, w sprawie konkretnej randki z osobnikiem innym niż Regulus, porozmawiać o konsekwencjach takiego spotkania. Lukrecja uśmiechnęła się do siebie. Właściwie ta randka nie jest takim złym pomysłem.
- Nie? A co powie Peter, kiedy się dowie, że jego miłość spędziła z wami kilka godzin, sam na sam?
- Czego chcesz w zamian za spotkanie? Wydawało mi się, że pieniędzy masz aż za dużo.
- Przysługi, Black. Twojej przysługi. Kiedyś do ciebie przyjdę i poproszę cię o taką samą błahą sprawę, a ty nie odmówisz.
Syriusz zmarszczył czoło. To, że nie był Ślizgonem, nie oznaczało, że nie potrafił myśleć jak Ślizgon. Poszło zdecydowanie za łatwo. Lukrecja nie była osobą, która naraża na szwank swoją reputację bez powodu, a powiedzmy szczerze, Peter to degradacja jej pozycji praktycznie do szlamy. Coś zdecydowanie było nie tak. Chciała, żeby się odwdzięczył za przysługę i wiedział, że pod tym względem może jej zaufać. Kodeks. Ale była też Ślizgonką, nieodrodną siostrą swojego brata i na pewno wykorzysta sytuację, żeby zemścić się na Gryfonach, chociażby za Smarka.
Pokręcił głową. Pomyśli o tym, jak przyjdzie czas. To wszystko dla Petera i jest tego warte, jeżeli może spełnić marzenie przyjaciela.
- Zjawisz się na pewno?
- Na pewno. Mogę ci to obiecać. – Lukrecja jeszcze bardziej zniżyła głos. – A ty mi obiecujesz, że wyświadczysz mi kiedyś przysługę?
- Obiecuję.
- Spotkanie w sobotę, o dziesiątej, na polanie po przeciwnej stronie jeziora. – James otworzył drzwi i przepuścił Blacka przodem. – To ma być niespodzianka, więc się postaraj.
- Świetnie.
Świetnie - pomyślała. Sobota już jutro, więc nie zdąży powiadomić brata, ale zawsze jest tutaj jej narzeczony i jego koledzy. Ci koledzy – przemknęło jej przez myśl. Śmierciożercy – wypłynęło z podświadomości, ale Lukrecja bardzo szybko odegnała od siebie myśli o metodach tych ludzi
*
Syriusz siedział w swoim ulubionym fotelu pod oknem, z nieodłączną butelką kremowego w dłoni. Za oknem zapadał zmierzch, a bezchmurne niebo zapowiadało równie bezchmurną pogodę nazajutrz. Obok niego, na kanapie zwróconej przodem do wejścia, siedział James z Lily, bezwstydnie całując ja po szyi. Syriusz westchnął. Od dwóch tygodni nie miał dziewczyny. Co najgorsze, nie chciał mieć. Nie w ten sposób, w jaki zawsze je traktował. Zachowanie Jamesa i Petera dało mu wiele do myślenia. Kończył szkołę, przeżył wiele miłostek, ale nigdy prawdziwej miłości i zaczynał się obawiać, że nigdy takowej nie zazna. Powoli zaczął zazdrościć przyjaciołom, że poznali to wielkie uczucie, tą radość i nadzieje, którą można dzielić tylko z drugą osobą, tak bliską, jak tylko może być dla kogoś drugi człowiek. Spojrzał na Remusa, który właśnie wchodził przez dziurę w portrecie. To jest nas dwóch, co Lunatyk?
- Łapo, twój brat stoi przed wejściem. Chce z tobą rozmawiać. – Remus wskazał głową ciągle otwarte drzwi. Syriusz wstał i powoli ruszył do wyjścia.
Jego ojciec ostatnio nie czuł się dobrze. Nie przyznałby się nikomu, ale odkąd uciekł z domu, martwił się o niego. To głównie z powodu rodziców wyniósł się z rodzinnego gniazdka, ale ojciec przynajmniej nie rozpieszczał Regulusa, więcej uwagi poświęcając jemu, jako pierworodnemu. Nie obchodziło go, co się stanie z kobietą, która zamieniła jego dzieciństwo w piekło, ale dla ojca miał odrobinę uczuć. Złości, że swoim milczeniem pozwalał matce na wszystko, ale też wdzięczności, bo parę razy wziął jego stronę, gdy sytuacja była nieciekawa. Teraz miał nadzieję, że jego młodszy brat nie przyszedł mu powiedzieć o dacie pogrzebu, chociaż byłoby to bardzo prawdopodobne. Matka nie miała nawet na tyle przyzwoitości, żeby poinformować go o tym osobiście.
Regulus stał oparty o barierkę i z obojętnym wyrazem twarzy obserwował uczniów wychodzących z wieży. Na widok brata wyprostował się i krzywo uśmiechnął.
- Miło, że się pofatygowałeś.
- Stało się coś? – Syriusz przybrał najwygodniejszą dla siebie pozę. Oparł się o ścianę.
- Owszem, stało. Lukrecja mówiła mi, co wymyśliliście. Ty i ten twój przyjaciel – ostatnie słowo prawie wypluł. – Przypominam ci, że jest ze mną zaręczona.
- A mówiła ci też, że się zgodziła? – odetchnął z ulgą, że chodzi tylko o tę sprawę.
- Według prawa należy do mnie i to ja będę decydować z kim może, a z kim nie będzie się spotykać!
- Według prawa rodów czystej krwi! Merlinie, to wolna dziewczyna i sama może decydować o sobie. Ty i te wasze zasady. Czysta krew! Rzygać mi się chce, jak tego słucham.
- Może ciebie to nie obchodzi, ale mnie tak. Lukrecja nie pójdzie na żadne spotkanie – warknął chłopak i zacisnął dłonie.
- Dała mi słowo, wiążącą obietnicę, więc jeśli masz z tym jakiś problem porozmawiaj ze swoją narzeczoną. I nawet nie próbuj popsuć jutro wszystkiego, bo pożałujesz. – Syriusz spojrzał ostatni raz na brata i obrócił się z zamiarem powrotu do wieży. Regulus odczekał moment i zawrócił do lochów. Poszło znakomicie – uśmiechnął się do siebie.
Na jego ulubionym fotelu siedział Remus, więc klapnął prosto na parapet. Minę nadal miał nieprzeniknioną, jak wtedy, gdy wychodził. James, teraz już bez Lily, wlepił wzrok w przyjaciela. Remus, nie przerywając czytania, poklepał Syriusza po nodze.
- Czego chciał? – James przysiadł się do Blacka.
- Stanął w obronie honoru swojej przyszłej żony – burknął. – Nie spodobał mu się nasz pomysł z randką.
- Mówiłem ci, że tak będzie. – Remus nadal czytał książkę. – Wezwał cię na pojedynek?
- Nie. Powiedział mi tylko parę dosadnych słów i odpuścił.
James spojrzał na przyjaciela i szeroko się uśmiechnął. Remus oderwał się w końcu od podręcznika i z niedowierzaniem spojrzał na Łapę.
- No co?
- Odwołaj to. Idź i powiedz Peterowi, że jutrzejsza niespodzianka jest nieaktualna. – Syriusz nadal nic nie mówił, więc Remus nachylił się w stronę kolegi i dobitnie powiedział:
- Nie widzisz, że oni coś szykują? Jedna z ładniejszych dziewczyn w szkole, w dodatku zajęta, zgadza się na randkę w ciągu kilku minut. Jej narzeczonemu pogodzenie się z tym faktem zajmuje jeszcze mniej czasu. Oni coś planują.
- Daj spokój. - Machnął ręką Syriusz. – My też tam będziemy. Nic złego się nie stanie.
Remusowi opadły ramiona. Nie miał już siły na dłuższą perswazję. Spojrzał z nadzieją na Jamesa.
- Może ty coś powiedz?
- Jedna z ładniejszych dziewczyn w szkole? – Lunatyk spłonął rumieńcem. - Ty też? Co wy w niej widzicie?
- Jest ładna.
- Jest zarozumiałą egoistką. W dodatku nazywa się Malfoy – wtrącił Syriusz.
- Więc na pewno z radością powitasz ją w rodzinie – odciął się wilkołak. Nie miał zamiaru tego dłużej słuchać. Musi porozmawiać z Peterem. Bardzo delikatnie i z wyczuciem spróbuje przemówić mu do rozumu i nie dopuścić do tego spotkania. Glizdogon i tak miał już za dużo problemów, żeby dodawać do nich jeszcze Śmierciożerców.
Pettigrew siedział na łóżku i wpatrzony w zachód słońca popijał kremowe. Remus usiadł na swoim posłaniu i popatrzył na kolegę. Nie poruszył się odkąd wszedł do pokoju. Właściwie nie ruszył się z pokoju od kolacji, podczas której James oznajmił mu, że mają dla niego prezent, na który ma się przygotować. Syriusz zalecił mu upranie gatek i założenie czystych skarpetek, a Rogacz dorzucił, żeby umył zęby. Peter spojrzał na nich, jak na kretynów, niczego nie rozumiejąc, aż w końcu, dla świętego spokoju kiwnął głową i powrócił do obserwacji obiektu swoich marzeń. Lukrecja siedziała przy stole i rozmawiała ze Snape`em, który musiał opowiadać coś zabawnego, bo co chwilę wybuchała śmiechem. Siedzący po jej drugiej stronie Regulus poprawiał napisany list. Z tej odległości Remus widział, że młodszy Black użył rodowej papeterii. Dalej siedział Avery i Mulciber rysujący coś na skrawku serwetki i Barty Crouch, pozornie nie interesujący się niczym oprócz swojego talerza. Kogo oni chcą oszukać? – pomyślał. – Na pierwszy rzut oka widać, że trzymają się razem, a tym, co ich łączy, nie jest tylko przyjaźń. Spojrzał na lewe przedramię Lukrecji. Ciekawe, czy ona też…? Kobietom bardzo trudno było dostać się w szeregi aktywnych zwolenników Voldemorta. Miały za zadanie rodzić czystokrwiste dzieci i czekać na mężów, gdy ci ruszali do walki. Wprawdzie istniały wyjątki, takie jak Bellatrix, niemniej to mężczyźni stanowili rdzeń i podporę śmierciożerców. Wzdrygnął się z odrazą. Wojna zataczała coraz szersze kręgi, wciągając coraz więcej osób. Za dwa miesiące i oni będą musieli podjąć walkę. Dwa miesiące i co potem? Remus westchnął. Oderwał wzrok od przyjaciela i zapatrzył się na ciemniejące niebo. Może ta randka to nie jest taki zły pomysł? Będą w Hogwarcie, a sama obecność Dumbledore`a sprawi, że nic się nie stanie. Dlaczego nie miałby się trochę zabawić? Peter ma szczęście, zapowiada się ładny dzień – pomyślał i otworzył książkę.
Peter rzeczywiście miał szczęście. Ranek przywitał wszystkich bezchmurnym niebem i rześkim powietrzem. Na jeziorze nie pojawiła się ani jedna zmarszczka, na drzewie nie poruszył się ani jeden liść. Na polanie, po przeciwnej stronie szkoły, dwie osoby kończyły przygotowania. Brązowy kocyk został już rozłożony na trawie, na talerzykach leżały apetyczne przekąski, a polne kwiaty, które Remus nazrywał, gdy szli tutaj, zdobiły małe serwetki.
- Brakuje tylko Glizdogona. Gdzie oni są? – James rozejrzał się nerwowo. – Już po dziesiątej.
- Waszej niespodzianki też nie ma. – Lunatyk wygładził ostatnie zmarszczki na kocyku.
- I tu się mylisz. – Lukrecja wyszła zza drzew i rozejrzała się. – Ładnie tutaj, to miejsce ma swój urok. Oczywiście, dopóki nie zjawi się wasz kolega.
- Czy mogłabyś chociaż dzisiaj... – zaczął Rogacz, ale przerwał mu głośny gwizd. Spojrzał na wilkołaka i wskazał na krzaki, w których mieli zamiar przeczekać spotkanie.
- Pamiętaj, masz być miła – syknął zanim jednym susem nie znalazł się w kryjówce. Dziewczyna rozejrzała się wokół, wodząc wzrokiem po okolicy, gdzie kilkanaście metrów od niej szedł Peter z Syriuszem. Omiotła wzrokiem kieliszki i wino, odnotowując w pamięci, że jest domowej roboty, sery i, Merlinie uchowaj, oliwki, gdy spostrzegła małe, niebieskie kwiatuszki. A więc nie pomyliła się. Czuła ich zapach odkąd weszła na polanę, ale nigdzie nie widziała charakterystycznych główek. Pochyliła się i delikatnie chwyciła łodyżkę. Znajomy aromat uderzył w jej nozdrza. Uwielbiała te kwiaty, kochała je. Zapach dzieciństwa, gdy jeszcze żył jej ojciec, a pamięć o matce była wciąż żywa. Tata wpinał jej we włosy zrobiony przez nią wianek. Uśmiechnęła się do wspomnień. Ciekawe kto je tu przyniósł? I gdzie je znalazł? Nie rosną na pierwszej lepszej łące.
- Lukrecja? – zachrypnięty głos wyrwał ją z marzeń. Zupełnie zapomniała po co tu przyszła. Na Salazara! Znowu piżmo. Czy oni używają jednych perfum? – wzdrygnęła się z odrazą, gdy duszący zapach wyparł delikatną woń kwiatów.
- Witaj.
*
|
|
Powrót do góry |
|
|
Minea
Administrator
Dołączył: 25 Kwi 2008
Posty: 140
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Olsztyn
|
Wysłany: Czw 17:03, 28 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Krótkie te odcinki. Nie, nie przejmuj się, to tylko taka luźna refleksja. To teraz może właściwy komentarz.
Ta część mniej mi się podobała od pierwszej. I skutecznie odstraszyła, naprawdę. Trąci, i to bardzo, blogaskowym schematem. Oczywiście, twoje opowiadanie i opka dziewczątek z Blog Onet dzieli twój styl, jakaś fabuła, ale boję się, że ta granica im dalej, tym bardziej będzie zatarta. Błagam, następną częścią rozwiej moje wszystkie wątpliwości.
Właściwie nie mam większych zastrzeżeń. Ponieważ 'ochy' i 'achy' nad Twoim stylem już wyraziłam w poprzednim komentarzu, zajmę się pomysłem. Dobrze by było, gdybyś wprowadziła do opowiadania jakiś zamęt, inny punkt widzenia niż tylko ten Lukrecji. Może opiszesz spotkania młodych Śmierciożerców? Może zlustrujesz ją oczami jakiegoś nauczyciela, opiekuna? Spraw, by ta postać stała się wielowymiarowa. Dodaj jej barw, niech nie będzie szablonowa. Zrób z nią coś, co by ją wyróżniało na tle innych, że właśnie ona stała się bohaterką twojego opowiadania, że to w niej zakochał się Peter, bo przecież w Hogwarcie jest wiele ślicznych dziewcząt.
Ja wiem, że po drugim odcinku nie można się spodziewać, że wszystko będziemy wiedzieć, znać, ale takie szczegóły, cechy główne i charakter głównej postaci powinny już wypłynąć. Charakter Lukrecji jest nijaki.
Czekam na dalsze części, bo nadal przyciąga uroczy wstęp.
Minea.
Ostatnio zmieniony przez Minea dnia Czw 17:04, 28 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|